Ja vs. skóra to walka nierówna. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale ciągła bitwa o ładną cerę nie ustaje. Moja twarz nie lubi zmian, wobec czego również okres urlopowy nie wpłynął na nią zbyt dobrze. Inne powietrze, woda, mała zmian kosmetyków i do domu przyjechałam nieźle wysypana. Liczba podskórnych krostek mnoży się z minuty na minutę, do tego dochodzą rozszerzone pory i przetłuszczanie się. Tym razem wypowiadam wojnę szykując broń większego kalibru - kwas migdałowy. Poniżej możecie obejrzeć stan wyjściowy mojej skóry.
Zaznaczyłam co chcę poprawić, jednak chyba i bez tych gryzmołów wiadomo o co chodzi...Jeśli nie chcecie oglądać mojego ryjka z bliska bez makijażu, nie przewijajcie dalej :)
Czoło to przede wszystkim problem rozszerzonych porów, mimicznych zmarszczek oraz widocznych przebarwień (mam nadzieję, że jeszcze nie starczych! :))
Policzki to grubsza historia. Od pewnego czasu są usiane większymi i mniejszymi niespodziankami. Po zagojeniu takiej niespodzianki zostają przebarwienia na jakiś czas. Poza tym, choć nie widać tego na zdjęciach pod skórą jest dużo bardzo drobnych niedoskonałości. Plus oczywiście klasyka problemów skórnych - rozszerzone porzyska,
Broda to problem najmniejszy. Trochę niedoskonałości, jedno duże przebarwienie - mam nadzieję, że pójdzie gładko.
Za miesiąc przedstawię rezultaty kuracji! Trzymajcie kciuki!