2014/05/30

Rekrutacja - dobre praktyki

Ostatni post był z przymrużeniem oka, ale czas podejść do tematu na poważnie. Czego możemy oczekiwać od pracodawcy? Jakie elementy powinien zawierać profesjonalnie przeprowadzony proces rekrutacyjny? Pamiętajmy, że w procesie rekrutacyjnym nie jesteśmy tylko bierną stroną, której pracodawca łaskawie zaproponuje pracę - mamy prawo wymagać, by proces był przeprowadzony według pewnych standardów. Co według mnie jest najważniejsze?


1. Przejrzystość procesu rekrutacyjnego. Mamy prawo wiedzieć ile proces rekrutacyjny potrwa i z jakich etapów się składa. Naturalne jest, że w momencie poszukiwania pracy nie składamy swojej aplikacji tylko do jednej firmy. Posiadanie informacji na temat elementów i długości trwania całego procesu pozwoli nam zaplanować poszukiwanie pracy od strony logistycznej. Wiele firm posiada wystandaryzowany proces (tzn. dla każdego kandydata na dane stanowisko wygląda on tak samo) co zwiększa obiektywizm oceny kandydatów. Sytuacją idealną jest, jeśli informacje o etapach procesu są umieszczone w zakładce kariera na stronie internetowej firmy. W przeciwnym razie rekrutujący powinien powiadomić o kształcie rekrutacji w trakcie pierwszego kontaktu z kandydatem.

2. Znajomość stanowiska i firmy. To wcale nie żart. Oczywiście w przypadku, jeśli składaliśmy aplikację bezpośrednio do danej firmy część problemu nam odpada. Na obecnym rynku pracy duża część pracodawców outsourcuje procesy HRowe do agencji rekrutacyjnych i wtedy już nie jest tak kolorowo. Często agencje skąpią podstawowych informacji na temat firmy i stanowiska. Skąd to wynika? Po części z umów jakie agencje podpisują z firmami końcowymi, które często mają zapis na którym z etapów rekrutacji rekruter może ujawnić nazwę firmy (rzadko kiedy jest to pierwszy etap, najczęściej nazwa pada w momencie rekomendacji Kandydata do klienta końcowego). Obowiązkiem rekrutera jest jednak udzielenie jak największej liczby informacji na temat stanowiska i firmy, tak by pogodzić umowę kliencką z oczekiwaniami kandydata.

bpsusf's on CC
3. Informacje zwrotne. Obszar, w którym większość firm zalicza chyba najbardziej spektakularne wtopy. Pracodawca jest zobowiązany do udzielenia informacji zwrotnej po procesie rekrutacyjnym niezależnie od tego czy decyzja jest pozytywna czy negatywna. Najczęściej niestety wygląda to tak, że informacje dostaje tylko osoba zatrudniona, reszta jest natomiast olewana. BŁĄD! Informacja należy się każdemu. To rekruter powinien tak rozdysponować swój czas przeznaczony na rekrutację, by uwzględnić również sesję informacji zwrotnych. Rekruter nie zadzwonił w obiecanym czasie? Zadzwoń sama. I nie - nie wystarczy napisać "Dziękujemy za poświęcony czas. Niestety proces rekrutacyjny zakończył się dla Pana/i negatywnie". Dobry feedback powinien zawierać wskazówki na przyszłość (pola do poprawy, co zaważyło o decyzji, obszary ocenione pozytywnie i negatywnie). Dopiero wtedy rekruter może uznać projekt za zamknięty.


4.Przygotowanie merytoryczne do rozmowy. Niestety równie często pomijane przez rekruterów. Osoby pracujące przy rekrutacji powinny mieć szeroką wiedzę na temat obowiązków, kompetencji wymaganych na stanowisku i danej branży. Nie chodzi tylko o zadawanie pytań typowo miękkich, ale również o merytoryczne pociągnięcie rozmowy i zadawanie konkretnych pytań na rozmowie. Pytania zbyt ogólne, ujawniające niewiedzę rekrutera według mnie skutecznie ośmieszają go w oczach kandydata. Zgadzam się, że ciężko wymagać od rekrutujących bycia alfą i omegą we wszystkim, szczególnie jeśli jest duża rozbieżność tematyczna rekrutacji lub jeśli rekrutacja dotyczy specjalistów np. z branży technicznych. Jest jednak łatwe rozwiązanie tego problemu. Pracodawca powinien zadbać o obecność na spotkaniu osoby, która ma wiedzę stricte branżową. Ze swojego przykładu podam (rekrutuję informatyków), że rozmowa rekrutacyjna podzielona jest na dwie części - miękką (poruszającą kwestie dopasowania kulturowego do firmy, prowadzi ją dział HR) oraz techniczną (sprawdzenie wiedzy i doświadczenia kandydata w interesujących nas kwestiach; prowadzona przez osobę techniczną).

5. Masz prawo pytać o zarobki. Niestety polityka jawnych widełek płacowych nie jest u nas popularna. Mało firm decyduje się na to, by w ogłoszeniu podać zakres wynagrodzenia. Często jest to związane z wewnętrznymi regulacjami - krzywa wynagrodzenia bywa informacją poufną i ze względów konkurencyjnych nie jest wypuszczana na zewnątrz. Nie znaczy to, że już na pierwszej rozmowie nie możesz zapytać o przedział wynagrodzenia. Jeśli rekruter nie może ujawnić informacji, powinien Cię o tym jasno poinformować, a następnie zapytać się o Twoje oczekiwania względem nowej pensji. Jeśli twoje oczekiwania są wyższe niż budżet przewidziany na to stanowisko, również powinno być Ci to jasno zakomunikowane. Szanujmy swój czas i Kandydatów - jeśli wiemy, że oczekiwania którejś ze stroną nie mogą być spełnione, sygnalizujmy to na możliwie najwcześniejszym etapie.

https://www.flickr.com/photos/59937401@N07/ on CC
6. Nie dyskryminujmy. Nie wierzę, że w XXI wieku nadal muszę o tym pisać. Niestety wręcz stała praktyką jest zadawanie niepoprawnych politycznie pytań w trakcie rekrutacji. Pamiętajmy - nie musimy na nie odpowiadać! Jeśli pracodawca zapyta Cię np. o planowanie ciąży, jest to spora gafa z jego strony. Rozmowa rekrutacyjna dotyczy aspektów zawodowych, nigdy nie prywatnych! Nie trzeba też się wiele natrudzić, by znaleźć ogłoszenie jawnie dyskryminujące pewne grupy społeczne (np. mile widziane kobiety, wiek 18-26 itd). Jako kandydaci nie powinniście się na to godzić i jasno sygnalizować pracodawcy w trakcie rozmowy, jeśli przekracza granice prywatności.

7. Pytania dobrze zadane. Temat bardzo dla mnie drażliwy, bo nie cierpię wręcz debilnych (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej nie mogę) pytań w trakcie rozmowy. Gdyby zmniejszono cię do wielkości ołówka i włożono do blendera – jak byś się wydostał? Na skali 1-10 oceń, jak bardzo dziwaczny jesteś? Jak robi się M&M’sy? To tylko niektóre z dziwnych pytań rekrutacyjnych. Co mają zbadać? Nie mam pojęcia. Jasne można polemizować, że jest to badanie kreatywności itd. Według mnie jest to tylko element szoku na rozmowie, a odpowiedzi na te pytania ciężko rekruterowi jakkolwiek obiektywnie ocenić. Drugą grupą pytań niefortunnych są według mnie pytania silnie trzymające się schematów. Ileż to już słyszeliście pytań o swoje wady i zalety, największe porażki i sukcesy. Przecież i tak wiadomo, że rekruter nie usłyszy prawdy, więc po co je zadawać. Jakie pytania są według mnie skuteczne? Te zadanie zgodnie z metodą STAR, czyli odnoszące się do S (situation) - sytuacji, T (task) - konkretnego zadania, A (action) - podjętego działania i R (Result) - jego rezultatu. Reasumując, rekruter powinien pytać o KONKRETY, a nie zadawać pytania gdybające {a co byś zrobił gdyby...).

Ethan Lofton/Flickr on CC
8. Dbanie o relacje z kandydatem. Już pomijając aspekty typowo biznesowe (typu udzielanie informacji zwrotnych), chodzi o zwyczajne ludzkie podejście do Kandydata. Nie wiem dlaczego część rekruterów buduje swój autorytet na stresie, wrogości czy mówiąc kolokwialnie "traktowaniu kandydatów z buta". Nie tędy droga. W taki sposób nie poznamy drugiej osoby, dowiemy się jedynie jak działa w warunkach stresu i to niekoniecznie takiego jakiego doświadczy na danym stanowisku. Bardzo ważne są dla mnie otwarte relacje z kandydatem. Tak, rozmowa rekrutacyjne to odpowiednie miejsce na żarty, rozmowę o pogodzie czy inne działania, które pomogą nam rozluźnić osobę i wprowadzić miłą atmosferę. Luźna rozmowa ukierunkowana na obustronne poznanie siebie dłużej pozostaje w pamięci, a kandydaci są skłonni do takiej firmy powracać. Dodatkowo mamy zapewniony darmowy employer branding.

9. Komfort kandydata. To chyba jasne, że pracodawca organizujący rozmowę rekrutacyjną jest zobowiązany do zorganizowania miejsca na tę rozmowę i zaaranżowania czasu tak, by zapewnić kandydatowi maksymalny komfort i zero stresu. Mijanie się kandydatów na to same stanowisko w drzwiach, teksty typu "Och, jak dużo jest kandydatów na Pani miejsce!", miejsce, które nie zapewnia nawet minimum prywatności. To tylko niektóre z grzeszków pracodawców, które nie świadczą o zbytnim profesjonalizmie procesów HRowych. W kontekście komfrotu, warto również wspomnieć, że zawód rekrutera jest jednym z tych, który wymaga dużej elastyczności. Zdarzyło mi się już prowadzić rozmowy przez Skype czy o niestandardowych godzinach (rozpoczynając od 7 rano, kończąc na godzinach wieczornych). Rekruterowi też powinno zależeć na kandydacie i na tym, by wypadł jak najbardziej efektywnie!

10. Rekruter bez kandydatów nie istnieje! Takie podsumowanie powyższych punktów i mały apel do rekruterów. Pamiętajmy dzięki komu mamy pracę i zrealizowane projekty. Na prawdę warto włożyć trochę wysiłku w jak najbardziej profesjonalne przeprowadzenie procesu rekrutacyjnego!

Wiem, że wyszedł z tego mały misz-masz - raz mówię o perspektywie Kandydata, innym razem rekrutera, ale...Mam tyle myśli w głowie i tyle do powiedzenia, że wybaczcie. Jeśli któreś zagadnienie interesuje Was bardziej - dajcie znać w komentarzach. Z chęcią rozwinę każdy z podpunktów :)

2014/05/28

Nowości

Czymże byłby miesiąc bez żadnych nowości :) W tym miesiącu również moje łazienkowe szafki uzupełniły się o kilka łupów. Zobaczcie co nowego słychać.


Doszły do mnie kolejne kosmetyki do testowania od Pharmaceris. Tym razem wybrałam sobie kosmetyki do ciała z linii emolientowej. Lato to idealny czas na odżywienie zmęczonej słońcem skóry! Będę testować:

  • Kremową emulsję do ciała 
  • Krem-masło do ciała
  • Emolientowy żel do mycia ciała

W Hebe skusiłam się natomiast na słynny micel Biodermy w promocji 2 za 1. To mój pierwszy raz z tym kosmetycznym hitem!

Czarne opakowanie kryje w sobie płyn do mycia pędzli z MAC.



Zamówienie z allegro to natomiast kosmetyki dobrze znane. Do grona L'oreal Infallible dołączyły dwa nowe odcienie: 343 Cherie Merie oraz 607 Blinged&Brilliant. Mam również nowego członka rodziny Color Tattoo - pamiętacie jak narzekałam, że w ofercie nie ma jasnych beży?  Na allegro znalazłam cień z USA w odcieniu Barely Beige. 




Jak Wam się podobają nowości ? :) 

2014/05/26

Urban Decay Naked 3

Paletki Urban Decay to jeden z tych kosmetyków, który obrósł legandami w blogosferze. Chyba nie ma osoby, któraby o nich nie słyszała. Taka sława i niezliczona ilość pozytywnych (choć chyba to słowo nie oddaje paletkowego szału...) przekuwa się również na wysokie oczekiwania wobec produktu. Po wielu miesiącach czytania o UD stwierdziłam, że sama chcę się przekonać na własnej skórze czy warto.




Paletka zamknięta jest w solidne metalowe etui. W środku znajdziemy 12 cieni o różnym wykończeniu. Dlacczego zdecydowałam się na wersję numer 3? Proste - zestaw kolorystyczny najbardziej mi odpowiada. Przeważają w nim ciepłe odcienie brązu, które pasują do moich niebieskich tęczówek.


Co na plus?

  • Kolorystyka - odcienie wszystkich paletek są rewelacyjnie dobrane. W jednym pudełku mamy harmonijne kolory dzięki, którym wyczarujemy zarówno makijaż na dzień, jak i na wieczór.
  • Różne wykończenia - ponownie uniwersalność tej palety to wielki plus!
  • Porządne etui - metalowe etui to bardzo dobre rozwiązanie, szczególnie jeśli planujemy zabierać paletkę w podróże (małe i duże:))
  • Pędzelek - co prawda mam osobny zestaw pędzli, ale te dołączone do paletki są całkiem w porządku. Na pewno oszczędzą nam miejsca w walizce w trakcie podróży (chyba już myślami jestem przy wakacjach)
  • Trwałość - sama w sobie bardzo dobra (ok.6 godzin), z bazą spokojnie wytrzymują cały dzień
  • Cena - za 12 cieni uważam, że cena (ok.200 zł) jest jak najbardziej w porządku

Co na minus?

  • Różna pigmentacja - co do pigmentacji cieni metalicznych nie mam nic do zarzucenia, ale maty pozostają niestety daleko w tyle. Ich konsystencja również jest bardziej sucha w porównaniu do błyszczących kolegów.
  • Brak efektu wow - to co napisałam we wstępie. Po tylu przeczytanych recenzjach, zachwytach spodziewałam się rewelacji. Paletka ma ładne kolory, ładne opakowanie, dobrą trwałość - ot, poprawny zestaw cieni.




Moi faworyci ? Burnout, Liar i Mugshot - tych używam najczęściej. Najmniej do gustu przypadły mi matowe cienie.

Zobaczcie jak prezentują się na zdjęciach. Wszystkie próbki kolorów robione bez bazy.



Podsumowując, uważam że jest to udany produkt, ale raczej z kategorii zachcianek. Makijaż każdej z nas bez tej paletki się uda. Co więcej, myślę że bez większego wysiłku znaleźlibyśmy odpowiedniki poszczególnych odcieni u innych (w domyśle tańszych...) marek. Nie żałuję zakupu, na pewno ją wykorzystam, ale nie mogę powiedzieć, że dzięki niej czuje się skuszona do kupienia wcześniejszych wersji Naked.

Który odcień podoba Wam się najbardziej? Macie paletkę Naked w swojej kolekcji? 

2014/05/24

Sneak Peek

Co w przyszłym tygodniu na blogu ? Zerknijcie!

W poniedziałek o kultowej paletce marki Urban Decay.


W środę to co lubicie najbardziej sądząc po statystykach - nowości.


W piątek - tym razem na poważnie - dobre praktyki rekrutowania, czyli jak powinien wyglądać wzorowy proces rekrutacyjny oraz czego jako kandydaci możecie od rekrutujących oczekiwać.


W tym tygodniu mogłyście przeczytać o:

2014/05/23

O filmie: Grand Budapest Hotel

Jestem dość wymagającym widzem, jeśli chodzi o filmy. Widzem, który często się na filamch nudzi, którego trzeba interesować nie tylko treścią, ale i obrazem. Widzem, który jest wyczulony na głupotę i naiwność. W końcu, widzem który zdecydowanie woli krótkie, serialowe formy niż wyjście do kina. Po co to piszę? Żebyście miały pewność, że absolutnie rzadko dażę jakikolwiek film wyjątkową sympatią. Sympatią na tyle dużą, że mam ochotę do niego powrócić i oglądnąć jeszcze raz. Grand Budapest Hotel jest jednym z tych cudownych wyjątków, który porusza nie tylko wizualnie, ale wciąga widza w historię...


Rzecz dzieje się w swojsko brzmiący dla Polaków kraju o nazwie Żubrówka. Bohaterów co prawda poznajemy w trakcie wojny, jednak niech Was to nie zwiedzie - to jeden z tych filmów, który zostawia nas z tym miłym uczucie wewnętrznego ciepła. Choć w filmie występuje cała plejada gwiazd, daleko mu do typowych hollywodzkich produkcji. Dopracowany jest tu każdy szczegół scenografii, która idealnie wręcz współgra z muzyką, pracą kamery i grą aktorów. Co ciekawe, sama scenografia w większości została stworzona na potrzeby filmu (sam front hotelu również jest makietą), jednak ma mocne korzenie w europejskiej historii sztuki. Film garściami czerpie z inspiracji secesją i Art Deco, a nastrój każdej sceny jest świetnie podbudowaną ścieżką dźwiękową. Same klatki filmu mają trochę czaru starych "kolorowanych" filmów - efekt tych elementów jest rewelacyjny i na pewno zapewni nam wiele doznać wizualnych.

Kiedy po seansie zaczęliśmy szukać informacji o filmie, odkryliśmy zaskakujące fakty z serii Making of... :) Okazało się, że większość scen filmowych była kręcona bardzo blisko (a właściwie na granicy) Polski w miasteczku Goerlizt (polski Zgorzelec). Decyzja nie mogła być inna - jedziemy szukać lokacji filmowych!


Poznajecie tę wieżę w tle kadru? To ta sama baszta co na zdjęciu. Szkoda, że ujęcie robiliśmy z innej uliczki...


Nasze najbardziej udane "znalezisko" - uliczka, na której znajdowała się filmowa cukiernia Mendls' (ach jak żałuję, że była tylko filmową fikcją!). Uliczka nazywa się: Fischmarktstrasse.


Mur, ktory widzimy w jednej z początkowych scen został na potrzeby filmy przemalowany, a tylna sceneria dodana komputerowo. Spójrzcie na skrzynkę i wejście - to te same miejsce, co na zdjęciu!


W jednych ze scen o The Society of the Crossed Keys widzimy charakterystyczny czerwono szary-budynek. Zupełnie przez przypadek sfotografowaliśmy go w trakcie przechadzki po mieście.

A teraz chyba najważniejsza lokacja filmowa z Goerlitz - budynek sklepu Karstadt. Co prawda nie jest pokazany z zewnątrz, jednak jego wnętrze stanowi miejsce większości scen filmowych. To jest właśnie wnętrze tytułowego hotelu!



Niestety z racji tego, że Goerlitz odwiedziliśmy 1 maja budynek był zamknięty. Zobaczcie na zdjęciach z Wikipedii jak wygląda jego wnętrze.



A tak wygląda w filmie:




Jeśli jeszcze Wam mało zapraszam do obejrzenia filmiku "Making of..." prosto z Goerlitz.


Widziałyście Grand Budapest Hotel? Podzielacie mój zachwyt :) ? 

2014/05/21

Spoty-głupoty!

Pamiętam, że kiedyś w dodatku telewizyjnym do Gazety Wyborczej był cykl oceniający spoty reklamowe. Była to moja stała pozycja czytelnicza, z której (niestety) GW się wycofała. Zawsze skłaniała mnie do myślenia jak dużo chłamu serwują nam agencje przygotowujące reklamy i jak ciężko jest o taką reklamę, która nas zaskoczy (i to nie głupotą). Mam wrażenie, że teraz sytuacja wygląda jeszcze gorzej, bo...stworzenie listy 10 wkurzających i durnych reklam przyszło mi z zadziwiająca łatwością. Mam wręcz wrażenie, że na jednym poście o tej tematyce się nie skończy...


1. Jogurty Activia - reklamy jogurtów Activia od dawna znajdują się w moim osobistym rankingu najbardziej głupich reklam wszechczasów. Zaczęło się od zatrudnienia do spotów napobudliwej blondynki opowiadającej o swoich problemach z trawieniem. To bym jeszcze mogła przeboleć. Poczułam się nieswojo, gdy blondynka zaczęła z nienacka pojawiać się jako przerywnik klipów na Youtubie krzycząc na mnie czy zjadłam śniadanie. WTF? Angaż Szakiry do reklamy był jednak tym, co spowodowało we mnie wewnętrzny krzyk rozpaczy. Activia sprawia, że twoje jelitka są tak radosne, że brzuch Ci tańczy i w środku wygląda jak magiczna dżungla (seems legit). I nawet Szakira dzięki nim wypróżnia się bez problemu. Hell yeah!


2. Amino - Pyszne, polskie i...wyjątkowo niezjadliwe w odbiorze. Bardzo logiczne, że POLSKA zupka potocznie nazywana CHIŃSKĄ jest reklamowana WŁOSKĄ piosenką przerobioną na polski. Istny misz-masz. Piosenka wbija się w zwoje mózgowe w zatrważającą precyzją i pozostaje tam na wieki. I ten Pan, który to śpiewa i jego szalone oczy. Ktoś tu wciągnął o kilka kresek cukru za dużo. Aaa! I moim faworytem jest gibający się Pan w laćkach na letnisku. Mistrzostwo!


3. Helena Oranżada - w uszach jeszcze pobrzmiewa dźwięk muzycznego koszmarku (Helena, helena już czuuujesz ten smaak!) z reklamy z 2010 roku, a spece od reklamy oranżad Helena znów pokazali jak bardzo są specjalni. Miało być z rozmachem (w końcu występuje w niej chyba najpopularniejszy w Polsce kabaret), a wyszło jak zawsze. I ta piękna grafika z pływającymi bąbelkami. Bajka!



4. Plus - seria reklam z prawidziwymi bliźniaczkami - już pomijam nieudolną walkę reklamową Plusa z Orange (0:1 dla Orange), ale to co tu jest ważne to aspekty etyczno-wychowawcze (tak bardzo mądrze, wow!). Nie bawimy się pluszakami, wolimy napieprzać w Pleja i za 5 lat być typową pokemońską gimbazą. D'uh! Gdzie te czasy, gdzie największym marzeniem dziecka było wyjście "na plac" (na dwór/na pole/na podwórko - zakreśl właściwe w zależności od lokalizacji).


5. Ciastka Milka - o ile reklamy z fioletową krową uczącą wrażliwości w dziwny sposób mnie rozczulały, o tyle reklama czekoladowych ciastek Milka mnie przeraża. Ciastka sprawiają, że ogród ożywa. Och, słyszymy głosy, widzimy dziwne stworzonka. Czy w rajskim ogrodzie fioletowa krowa hoduje alpejskie grzybki halunki?


6. Pizza Rigga. Kolejne mistrzostwo jeśli chodzi o piosenkę reklamową. Tutaj daje jeszcze Oskara za efekty specjalne - latające talerze robią wrażenie. I rodzina taka zgrana. I babcia zawsze czuwa. Dla mnie hitem reklamy jest fragment rozpoczynający się w 12 sekundzie - szalone oczy młodego (tak znowu!). Miodzio!



7. Jacobs Kronung i siostry Przybysz. Reszta reklam z tej serii nie wywołuje u mnie odruchów wymiotnych, ale ta z siostrami Przybysz...O matko! Po pierwsze, znowu widzimy klasyczny przykład opętania oczno-reklamowego potocznie nazywanego wytrzeszczem. Ale to jeszcze nic.Najgorszy jest dźwiek, który wydaje Natalia śpiewając do...słuchawek. Jeeeeee łuuuu uuuuu.


8. Link4. Kolejny koszmarek z przerobieniem hitu na piosenkę reklamową. Grupa młodych ludzi z jakiegoś talent show skacze po scenie i się cieszy, że może sobie kupić AC, OC i dom ubezpieczyć. To oczywiste powody do radości osób po 20 roku życia. Dodajmy do tego tekst, który na siłę został wepchnięty na znaną melodię i tak na prawdę przez większość reklamy ciężko zrozumieć o czym Ci młodzi ludzie sobie śpiewają i z czego mają zaciesz. A zaciesz mają prawie wszyscy, bo mam wrażenie, że blondyna śpiewa z prawdziwym wkurwem. Pewnie dlatego, że występuje w tak dennej reklamie zamiast robić karierę muzyczną.



A kto Waszym zdaniem pretenduje do nagrody na najgłupszą reklamę ? :) Macie swoich faworytów ?

2014/05/20

Wakacje 2014!!!

I tak się kończą plany "Nigdzie nie jedziemy, w tym roku oszczędzamy!". Wczoraj dzięki promocji WizzAir spontanicznie powstały moje plany wakacyjne. Hasło przewodnie - Misja Italia! 8 września lądujemy w Rzymie, a 20 wylatujemy z Neapolu - co stanie się pomiędzy zależy już tylko od naszej wyobraźni :)


Jeśli macie jakieś wskazówki - chętnie posłucham :) Plan jest taki: kilka dni na Rzym i Watykan, później przejazd do Neapolu, gdzie wypożyczamy samochód i ruszamy na wybrzeże Amalfi, gdzie praktykujemy klasyczny wypoczynek. Po drodze zahaczamy o Wezuwiusza i Pompeje. Witaj przygodo!

2014/05/19

Makijaż brwi - test produktów

Odkąd zaczęłam świadomie (próby makijażu jako 5-latka się nie liczą!) nakładać makijaż, po macoszemu traktowałam produkty do brwi. Pomimo że jestem naturalną blondynką, natura obdarzyła mnie dość ciemnymi i wyrazistymi brwiami. Po co więc mam je malować ? - myślałam. Moje podejście zmieniło się stosunkowo niedawno - pozazdrościłam idealnie zaznaczonych łuków, które wytrzymują w takim stanie cały dzień. I choć nadal daleko mi do mocno wyrysowanych (namalowanych?), wręcz graficznych brwi, w mojej kosmetyczce goszczą obecnie cztery produkty, których używam regularnie.



Bobbi Brown Natural Brow Shaper (Odcień: Blonde)


Cena: 85 zł za 4,2 ml

Łatwa w aplikacji maskara o konsystencji żelowej, która zapewni nam podkreślenie i utrwalenie brwi. Pomijając kwestie koloru (o czym niżej) i polegając tylko na jej właściwościach jest to obecnie mój ulubiony produkt.

Plusy:
  • Świetna trwałość - brwi są usztywnione i przez cały dzień posiadają kształt jaki został im nadany przy porannym makijażu
  • Wydajność - termin przydatności produktu to tylko 6 miesięcy. Obecnie maskarę używam już 5 miesiąc, a końca nie widać. Konsystencja również nie uległa zmianie.
  • Efekt - po pierwsze podkreśla brwi delikatnie je koloryzując, ale również sprawdza się w uzupełnianiu drobnych braków. Efekt jaki uzyskujemy jest bardzo naturalny.

Minusy:
  • Kolor - ale to w 100% moja wina. Wzięłam produkt przeznaczony dla blondynek i niestety okazał się za jasny. Muszę uważać, by nie uzyskać efektu szronu na brwiach. Następnym razem wezmę ciemniejszy.
  • Wygoda aplikacji - szczoteczka jest dość duża i nabiera dużo produktu. Za dużo.
Inglot Brow Shaping Pencil

Cena: 25 zł za 1,5 g

Recenzja tego produktu gościła już na blogu (klik). Moje odczucia właściwie się nie zmieniły, choć teraz mam porównanie z innymi kosmetykami przeznaczonymi do brwi.



Plusy:
  • Wygoda aplikacji - lubię wszystkie produkty w kredkach właśnie za ich wygodę i bezproblemową obsługę. Podobnie jest tym razem.
  • Woskowanie - nawoskowana kredka zapewnia nam po pierwsze utrwalenie, a po drugie nabłyszcza brwi
  • Temperówka w komplecie - w końcówce opakowania znajduje się temperówka do sztyftu
  • Efekt - bardzo naturalny, ciężko przesadzić

Minusy:
  • Trwałość - do 6 godzin jest okej, później kosmetyk zaczyna blaknąć i ścierać się z brwi
  • Precyzja nakładania - coś co zauważyłam z czasem. Kobiety o cienkich brwiach mogą mieć problem z precyzyjnym wyznaczeniem linii i zaznaczeniem brwi.

 Benefit Gimme Brow (Light/Medium)

Cena: 115 zł za 3g

Czyli prawdziwy hit blogosfery, jeśli chodzi o produkty do brwi, Zakupiłam go skuszona właśnie pozytywnymi recenzjami. Obok produktu Bobbi Brown, to właśnie po Gimme Brow sięgam najcześciej. Co obiecuje producent - zagęszczenie, podkręślenie i naturalny efekt trwający cały dzień.


Plusy:
  • Trwałość - tak jak obiecuje producent, cały dzień możemy się cieszyć efektem wypracowanym w trakcie porannego makijażu
  • Efekt - bardzo delikatny i nienachalny, ale robiący swoje. Poleciłabym ten produkt osobą, które rozpoczynają przygodę z makijażem brwi.
  • Łatwość aplikacji - maleńka i dość gęsta szczoteczka jest strzałem w 10. Aplikator nabiera tyle produktu, ile dokładnie potrzeba do podkreślenia brwi.

Minusy:
  • Wydajność - niestety produkt po 5 miesiącach jest znacznie bardziej suchy niż na początku, a opakowanie zbliża się ku końcowi. Biorąc pod uwagę, że używam go praktycznie na zmianę z Bobbi Brown to raczej średni wynik.
  • Stosunek wydajności/pojemności do ceny - cena praktycznie jak za normalną maskarę do rzęs. Zazwyczaj nie psioczę na ceny, ale przy tym produkcie mocno odczuwam, że z ceną jest coś nie tak.
Catrice Eyebrow Set

Cena:16 zł za 2g

Najstarszy produkt do brwi w mojej kosmetyczce - owiana legendą paletka do brwi z Catrice. Dlaczego prezentuję go jako ostatni? Pomimo wielu pozytywnych recenzji uważam, że jest najsłabszy z prezentowanej czwórki.



Plusy:
  • Cena - za 16 złotych dostajemy dwa cienie do brwi, które możemy ze sobą mieszać dla uzyskania jak najlepszego efektu
  • Pędzelek i pęseta - bardzo przydatny gadżet w podróży. Paletka jest mała, a pomieściła w szufladce pędzelek i małą pęsete. Plus za funkcjonalność!

Minusy:
  • Trwałość opakowania - zresztą widzicie po zdjęciach...Napis starty, zawiasy rozwalone, same cienie również pokruszone...
  • Trwałość cieni - generalnie efekt jest widoczny dosyć długo, ale niestety kolor cienia (szczególnie tego jaśniejszego) z czasem się utlenia przybierając jakieś dziwne, rudawe tony.
  • Łatwość aplikacji - bardzo łatwo z nimi przesadzić i wyglądać jak siostra Cary Delevingne. Lubią się też obsypywać.

 Porównanie odcieni


Porównanie efektów


Mam nadzieję, że post okazał się wyczerpujący. W planach mam częstsze publikowanie takich porównywawczych treści - teraz testuję drogeryjne kremy BB. Zobaczymy jak się spiszą. 

Jakich produktów do brwi używacie?


2014/05/17

Sneak Peek

Sneak Peek, czyli jak co sobotę krótki przegląd tego co będziecie miały okazję zobaczyć w przyszłym tygodniu na blogu!

W poniedziałek mały przegląd kosmetyków, które dla mnie są nowością w kosmetyczne. Kiedyś uważałam, że są zupełnie niepotrzebne - dziś nie wyobrażam sobie bez nich makijażu. O czym mowa - produkty do makijażu brwi.


W środę będzie bardzo przyziemnie. Ile razy zdarza nam się włączyć telewizor i...umrzeć ze wstydu za twórców spotów reklamowych. Mój próg tolerancji głupoty jest bardzo niski. Swoim reklamowym frustracjom dam upust w środę - będzie o nagłupszych spotach reklamowych, które obecnie lecą w telewizji.


W piątek również post o trochę innej tematyce. Już dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak Grand Budapest Hotel. Szepnę Wam słówko o samym filmie, jak również pokażę część lokacji, w których został nakręcony.


Miłego weekendu!

2014/05/16

Maybelline Color Tattoo 24h

Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Ta powszechna opinia zdaje się nie mieć zastosowania do cieni Color Tattoo od Maybelline. Według mnie są to cienie o jakiejś tajemniczej supermocy. Taki kosmetyczny supermen skupiający wszystko co najlepsze w kosmetykach - trwałość, uniwersalność i bardzo wysoką jakość w stosunku do ceny.




Obecnie moja mini kolekcja składa się z 4 odcieni, ale ostrzę sobie zęby na kolejne - szczególnie na kolory, które nie są dostępne w Polsce. Od lewej: Everlasting Navy (metaliczny granat), On and on bronze (metaliczny złoty brąz), Permament Taupe (matowa mieszanka szarego z brązem), Pink Gold (metaliczny róż ze złotymi refleksami).







Dlaczego uważam, że to jedne z najlepszych cieni w swojej kategorii cenowej (i nie tylko):
  • cena (za słoiczek zapłacimy ok. 20 zł)
  • są to jedyne cienie w kremie, które nie zbierają się w załamaniu powieki (a testowałam ich trochę!)
  • trwałość jest rewelacyjna - myślę, że obiecane 24h to wcale nie mrzonki. Cały dzień wytrzymują z łatwością.
  • uniwersalność - cienie mogą być stosowane jako...cienie (wow!), baza pod cienie o podobnej kolorystyce (podbijają kolor i przedłużają trwałość), eyeliner i jako cień do brwi (Permament taupe sprawdza się doskonale). Zdarzało mi sięrównież używać Pink Rose jako rozświetlacza.
  • łatwość nakładania - cienie można nałożyć nawet palcem, nie tracąc przy tym na efekcie
  • konsystencja - nakładają się równo, nie tworzą smug, a co najważniejsze po otwarciu opakowania konstystencja się nie zmienia pomimo upływu czasu
  • ładny design opakowania - często za 20 zł otrzymujemy cienie zapakowane w plastikowe koszmarki. Tutaj opakowanie jest solidne, szklane, dobrze leży w dłoni.
Czy mają minusy?
  • Jedynym minusem jest gama kolorystyczna dostępna w polskich drogeriach. Brakuje mi w niej delikatnych odcieni np. beżu oraz większego wyboru odcieni matowych. 



Wiem, że Color Tattoo to również Wasi ulubieńcy. Jakie kolory macie w swojej kolekcji, a jakich brakuje Wam w polskich drogeriach ?